Współczesne Marokańskie państwo wiele wysiłku wkłada w piękno świata zewnętrznego. Najlepiej widać to w stolicy. Widać to: w wyremontowanych starych budynkach, w wypieszczonych parkach, czy choćby w miejskich trawnikach i chodnikach. Tak jest w stolicy, ale tam, gdzie (jak w Fezie), silnie spotykamy się z tradycją, króluje kontrast dwóch światów. Za drzwiami domów jest świat wewnętrzny, skonstruowany wokół dziedzińców. Jest on zadbany i czysty, rozsmakowany w finezyjnych detalach zdobionych mebli i lamp, a cisza w nim jest dodatkowo kojona szmerem fontann.
Po drugiej stronie drzwi jest świat inny– świat przestrzeni publicznej: chaotyczny i hałaśliwy, bywa brudny i obskurny, zaśmiecony i często nie najlepiej pachnący. Chaos tego drugiego nie jest defektem estetyki miejscowej kultury, bo wewnątrz domów estetyczna pieczołowitość aż uderza. Jest utkana drobnymi detalami tak bardzo, że możemy ją zdefiniować jako absolutne antypody chłodnego funkcjonalizmu Ikei. Można takiego piękna nie lubić, ale nie można go lekceważyć.
Skąd więc, niedostrzegane przez miejscowych napięcie między dwoma światami? Przecież, kiedy stoimy przy wysokim obskurnym murze na ulicy, to zdajemy sobie sprawę, że od drugiej strony jest on pokryty pięknie zdobionymi kaflami, ale też na odwrót… Te dwa światy są dzielone centymetrami grubości drzwi lub muru. Te drzwi… najczęściej jedynie one noszą na sobie ślady wysiłku artysty również i na zewnątrz. W całym tym wywodzie, jedyny wyjątek to obiekty sakralne.
To nie jest specyfika jedynie marokańska – tak wygląda świat muzułmański – przynajmniej w tej części, jaką widziałem. Podobne podejście było chyba także w antycznym Rzymie i okresie hellenistycznym w Grecji; przecież do wewnętrznych „ogrodów” uciekał myślami (a chyba i fizycznie) filozof Epikur. Odkrywane przez archeologów antyczne wille, bardzo przypominają przestrzeń marokańskich riadów. Spójrzmy jednak na problem bardziej fundamentalnie; idzie tu o koncentrację na tym, co prywatne z jednoczesnym zaniedbaniem tego, co publiczne.
Jakże to odległe od typowego dla Europy skupieniu na sferze publicznej, na tym co jest elementem przestrzeni wspólnej. W antycznej Grecji, w demokratycznych Atenach było podobnie – później po Aleksandrze Wielkim już nie. Przychodzi mi do głowy ryzykowna teza, że jest to związane z systemem politycznym. Tam gdzie jest silny podział na oderwaną od społeczeństwa władzę – jak władza: kalifa, emira, czy sułtana, ale też hellenistycznego króla czy rzymskiego cezara – to (jeśli tylko warunki materiale na to pozwolą) człowiek, nie mogąc traktować miejsc publicznych jako czegoś swojego, skupia się na budowie (zamkniętej dla wrogiego świata i dla reszty ludzi) swojej enklawy – wewnętrznego raju.
Myślałem o tym wszystkim chodząc po Fezie, ale miałem też przed oczami inne spotkanie światów z dwóch stron murów – świetny dyptyk Jeana Geromea, pokazujący parę, jaka mimo przeszkód, flirtuje przez niewielkie zakratowane okienko. Dzięki formie dyptyku widzimy to z obu stron. Zawsze uważałem, że to daleko posunięta idealizacja świata kultury islamu – tak typowa dla malarstwa końca XIX wieku. Teraz tu, w Fezie, widzę tożsamość architektury i estetyki. Widzę podobne motywy na kiczowatych „dziełach” sprzedawanych turystom na tutejszym suku. Ta idealizacja dosyć mocno trzyma się ziemi Mahgrebu i to jest chyba najlepsza (na jaką mnie stać) turystyczna reklama Maroka.