Prawda o Rosyjskiej potędze.

Ktoś wreszcie powiedział: „sprawdzam”

Strach przed rosyjską, (a wcześniej sowiecką) siłą paraliżował przez lata wolny świat. Czy ten lęk był uzasadniony? Nikt przez lata nie sprawdził realności tej rzekomej potęgi. Jestem pod wielkim wrażeniem siły ukraińskiego oporu, ale skala niepowodzeń agresora nakazuje stawiać także pytania dotyczące słabości Rosji – pytania dotyczące jej realnej siły.

Mylili się wszyscy, chociaż może w różnym stopniu. Armia, która przez miesiąc w tak nieudolny sposób prowadzi wojnę ze Zbrojnymi Siłami Ukrainy, nie jest armią supermocarstwa. Skąd więc się brało przeświadczenie o rosyjskiej sile? Z pasma rosyjskich sukcesów militarnych w poprzednich konfliktach? Spróbujmy rosyjskie „sukcesy” podsumować cofając się w głąb historii. Z góry przepraszam za długą listę, ale może powinniśmy spojrzeć na problem z odpowiedniego dystansu.

Walki w Syrii (od 2012). 

Siły rosyjskie walczą tam z formacjami nieregularnymi i z nieuznawanymi międzynarodowo tworami politycznymi, a sukcesy nie są imponujące. W tym samym rejonie Cahal (siły zbrojne Izraela – państwa niewielkiego terytorialnie i demograficznie), od II Wojny Światowej odnosił sukcesy naprawdę błyskotliwe, w walce z różnymi siłami arabskimi. Na takim tle, “sukcesy” rosyjskie nie wyglądają oszałamiająco.

Rosyjski sukces w Gruzji (2008) był realny, chociaż niepełny. 

Wobec małej Gruzji Rosja wykorzystała swoje siły zbrojne, podsycając prawdziwe napięcia etniczne. Oderwano od Gruzji pewne terytoria. Sukces ten nie jest jednak ostateczny i na pewno obecnej Gruzji nie można traktować jako terytorium, jakie zostało „na powrót zintegrowane” z imperium.

Wojna w Czeczenii (od 1994).

Rosyjskie próby opanowania niewielkiej, kaukaskiej krainy, to prawdziwa kompromitacja. Czeczenia – mniejsza ludnościowo od Warszawy –  stała się dla Rosji problemem militarnym. Przypomnijmy, że pierwszą Wojnę Czeczeńską Rosja przegrała.

Wojna w Afganistanie (od 1978) to kolejna rosyjska (sowiecka) porażka. 

Była to przegrana w terenie trudnym i w wojnie przeciw wojowniczym góralom (w dodatku zaopatrywanym przez USA), ale skala tej klęski była tak duża i na tyle widoczna, że walnie przyczyniła się do upadku ZSRR.

W okresie komunizmu (od 1945) Armia Czerwona (do spółki z innymi armiami komunistycznymi) stłumiła  „Praską Wiosnę” i pokonała węgierskich powstańców z 1956 roku, w obu przypadkach nie można jednak mówić o pełnych działaniach typu wojennego, lecz raczej o wykorzystaniu wojska jako sił pacyfikacyjnych.

Dochodzimy do źródła przeświadczenia o rosyjskiej potędze – II wojna Światowa.

Przypomnijmy, że ZSRR walczyło jedynie z Niemcami, a w wojnę z Japonią zaangażowało się dopiero po pokonaniu III Rzeszy. Niemcy walczyły jednak na kilku frontach, a skala sowieckiego sukcesu, to połączenie radzieckiego „mięsa armatniego” i ekonomicznej potęgi zachodu. Co prawda większość czołgów ZSRR robiło samodzielnie, ale skala amerykańskich dostaw (dosłownie wszystkiego) była olbrzymia: od żywności i kabli telefonicznych, po samoloty, samochody i transportery (czołgi zresztą też). Pamiętajmy również, że od drugiej strony frontu, potęga gospodarcza Niemiec była druzgotana amerykańsko-angielskimi nalotami bombowymi. Zajęcie szeregu krajów Europy Środkowej pod koniec wojny jest częścią tej wojny i nie dowodzi prężności i siły ZSRR.

W okresie międzywojennym (1918-39) trwały zmagania rosyjsko-japońskie na dalekim wschodzie, bez wyraźnego wskazania zwycięzcy, a wcześniej miała miejsce wojna polsko-sowiecka 1919-1920 ze skutkiem świetnie nam znanym. Pierwszą Wojnę Światową (1914-18) Rosja wyraźnie przegrała, tak samo jak wojnę Rosyjsko-Japońską z lat 1904-1905. 

W wieku XIX Rosja toczyła wojny przeciw upadającej Turcji nazywanej wtedy „chorym człowiekiem Europy”. Wyrwała ona Turkom Zakaukazie i Bałkany, ale porażka w Wojnie Krymskiej z 1853-56 pokazała, że rosyjska armia przegrywa (i to na własnym terytorium),w zderzeniu z armiami krajów europejskich, gdy te włączą się do konfliktu.

W tymże wieku Rosja tłumiła polskie powstania, a w roku 1849 miała miejsce udana rosyjska interwencja po stronie Austrii na terenie zbuntowanych Węgier. Niemal cały wiek XIX to również tłumienie buntów na Kaukazie, ale tam, walcząc z małymi narodami osiągała ona sukcesy drogą eksterminacji całych społeczności. 

Zatrzymajmy się na pokonaniu Napoleona na początku XIX wieku.

W samej Rosji jest to sukces porównywalny z II Wojną Światowa („Wielką Wojną Ojczyźnianą”).  Jednak przypomnijmy tutaj, że Cesarz Francuzów został pokonany przez koalicję: Anglii, Rosji i de facto całych Niemiec (które, choć były wtedy podzielone, to stopniowo stanęły przeciw Napoleonowi).

Cały ten szereg wojen nie wygląda na wystarczający dowód „rosyjskiej potęgi”. W ostateczności imperium jednak trwało, a nawet rozwijało się. Skąd więc ten paradoks? Źródłem sukcesu Rosji nie jest atrakcyjność modelu państwa. Wiele Imperiów, po pierwotnej fazie podboju, oferowało podbitym ludom realny wzrost poziomu życia i awans cywilizacyjny. Z rosyjskim imperium było i jest inaczej (może należ zrobić wyjątek dla niektórych obszarów syberyjskich). Jego trwanie to w dużej mierze zarządzanie tylko przemocą i strachem. Lokalnie na Kaukazie było to (a może wciąż jest) zarządzanie strachem także strachem przed innymi – najczęściej Turcją. Zapytajmy ostatecznie: skąd więc brała się rosyjska siła? Ja widzę trzy jej źródła.

Pierwsze to defensywna rozległość terytorium. Ściganie pobitej rosyjskiej armii na olbrzymich euroazjatyckich przestrzeniach nie należało do łatwych – choćby logistycznie. Ten czynnik pozwalał przetrwać Rosjanom najtrudniejsze kryzysy.

Drugie to siła ofensywna. Były to zawsze masy żołnierzy, o których życie nikt nigdy nie dbał – „ludzi u nas dużo”. Czy jednak na pewno tak jest do dziś? W podejściu dowództwa tak, ale sytuacja demograficzna uległa gruntownej zmianie. Wcześniejsze wojny prowadzone były w dużej mierze rękami podbitych uprzednio ludów (na Kaukazie na chwałę imperium w XIX wieku zginęło tysiące Polaków, a w Afganistanie tysiące Ukraińców), ale w międzyczasie Stalin podczas II Wojny Światowej i w czasie różnych represji rozrzutnie roztrwonił ten największy rosyjski potencjał – ludzi. Pamiętajmy też, że obecna Rosja straciła swoje imperialne peryferia: Polskę, Ukrainę, Kraje Bałtyckie, Finlandię, Zakaukazie, Azję Środkową… Nie. Hasło: „ludzi u nas dużo” może tym razem okazać się zgubne. Przypomnijmy, że Polska razem z Ukrainą ma ponad połowę potencjału demograficznego Rosji.

Ostatnim źródłem rosyjskich sukcesów, był stosunek do Rosji krajów Zachodu. 

Rzadko kiedy pojawiał się ktoś potężny, kto chciał realnie jej zaszkodzić (ta konstatacja jest absolutnie sprzeczna z rosyjskim poczuciem, że cały świat czyha na to, by Rosję zniszczyć). Z zachodniego punktu widzenia Rosja była najczęściej elementem zewnętrznym, który jeden z zachodnich krajów wykorzystywał przeciwko drugiemu. W wojnach była wygodnym rezerwuarem owego taniego „mięsa armatniego”, o którym pisałem wcześniej. 

Powróćmy też do źródeł zachodniego lęku przed Rosją. Upojony radosną konsumpcją, a wcześniej zmęczony wojną Zachód nigdy nie zamierzał ryzykować konfliktu z ZSRR – wojny, która już w pierwszych latach byłaby prawdopodobnie wygrana. Poświęcono wolność Europy Środkowej dla własnego spokojnego i dostatniego życia. Lęk przed sowiecką potęgą był dla pokojowych społeczeństw USA i Europy lękiem przed jakąkolwiek wojną. Strach przed bronią jądrową przypominał (i do dziś przypomina) nieskończoną licytację pokera, w której nie można powiedzieć „sprawdzam”. Pogarda władców ZSRR (Rosji) dla życia własnych poddanych i umiłowanie życiowych przyjemności na Zachodzie powoduje, że sam lęk działa na zachodnich polityków jak użycie broni atomowej. Powiedzmy jednak głośno: dla świata byłoby to straszne, ale dla Rosji byłby to (tym razem naprawdę) koniec. 

Owo „sprawdzam” powiedziała teraz Ukraina i okazało się, że rosyjska potęga była blefem. Za jej słabością stoi niesprawność państwa z wszechobecną (również w armii) korupcją i wyniesiona z dawnych czasów pogarda dowództwa wobec własnych żołnierzy. Dysproporcja cywilizacyjna między Rosją a światem obecnie jeszcze wzrosła. Rosja jest rozpaczliwie technologicznie zależna od reszty świata, a przez oderwanie się od niej dawnych peryferii i kryzys demograficzny straciła znaczną część swojej ludzkiej siły. Na dodatek, na wschodnich rubieżach chiński smok nie czai się do ataku, on już rozpoczął trawienie Rosji.

 To może być koniec rosyjskiego pokera.

Koniec państwowego projektu „Rosja”

Przegrana w wojnie z Ukrainą to koniec Rosji. Kilka lat temu ustawiono w pobliżu Kremla pomnik Włodzimierza Wielkiego (…) moskiewski pomnik jest większy od kijowskiego, cóż jednak z tego?

Kilka lat temu ustawiono w pobliżu Kremla pomnik Włodzimierza Wielkiego (chrzciciela Rusi, jednego z ojców dynastii Rurykowiczów). Włodzimierz chrzcił w Kijowie, ale moskiewski pomnik jest większy od kijowskiego. Cóż jednak z tego? To w Kijowie jest „Chreszczatyk” – ulica, którą według tradycji lud udawał się na włodzimierzowy chrzest. Wielkość Moskiewskiego pomnika obrazuje coś innego; skalę desperacji rosyjskiej władzy. Pokazuje wagę posiadania Kijowa dla samego sensu rosyjskiego państwa.

Dokąd walka o „ruskie ziemie” trwała z „Polską” i „Litwą” (a było tak przez wieki), to Moskwa mogła mówić o „obronie Rusi”. Teraz Kijów (centrum dawnej Rusi), wymówił Moskwie posłuszeństwo samodzielnie i w pełni niezależnie. Bez Kijowa Rosja jest tylko jednym z podmiotów powstałym po średniowiecznym rozpadzie – i to podmiotem peryferyjnym i obcym etnicznie. Podmiotem z azjatycką przeszłością i … przyszłością – wobec rosnącego lawinowo uzależnienia od Chin.

Wiele w Polsce o tym pisano i wiele jeszcze się napisze (wypada wspomnieć choćby Joachima Lelewela jaki poświęcał temu swoje prace już 200 lat temu), wahałem się wiec, czy pisać na ten temat. Jednak zważywszy luki w historycznej świadomości, pozwolę sobie przypomnieć rzeczy dla niektórych oczywiste.

Słowo „Rosja” jest greckie. O wiele starsza i miejscowa jest nazwa „Ruś”. To nie przypadek, że Rosjanie piszą „Rosja” przez dwa „s” – tak właśnie jest w języku greckim. Tradycja grecko-bizantyjska używała tej nazwy, ale zasięg jej stosowania był ograniczony. Popularność tego pojęcia przyniósł dopiero wiek XVIII wraz z oświeceniem jakie na nowo odkrywało antyk i grecką kulturę. Do tego pojęcia, równocześnie dodano łacińskie „Imperium” i to ostatecznie nobilitowało państwowy, peryferyjny projekt „Imperium Rosyjskiego” – projekt nie mający geograficznie nic wspólnego z Rzymem (a i z Konstantynopolem „drugim Rzymem” związek był jedynie symboliczny).

Hellenizacja pojęcia „Ruś” była jednak drugim krokiem w budowie rosyjskiego mitu państwowego. Pierwszym – i to dużo starszym – było przejęcie samej nazwy „Ruś”. Prawdziwa „Ruś” miała stolicę w Kijowie – „Ruś Kijowska”. Ziemie stanowiące zalążek dzisiejszej Rosji, były terenami kolonizowanymi przez ruskich książąt i były obce etnicznie. Rozbicie dzielnicowe Rusi w XI wieku i początek najazdów mongolskich w XIII ostatecznie podzieliły i osłabiły Ruś.

Rdzeń ziem dawnej Rusi Kijowskiej poszedł jedną drogą, moskiewskie peryferia drugą. Elity ziem dzisiejszej Ukrainy i Białorusi współtworzyły Wielkie Księstwo Litewskie – to stąd język „ruski” („rusiński”)  stał się językiem urzędowym Wielkiego Księstwa Litewskiego. Część ziem zachodniej Rusi silnie związana rodzinnie z Piastami, związała się w XIV wieku z Polską (to dlatego mieliśmy „Ruskie Województwo”, ale też „ruskie pierogi”, czy „ruski miesiąc”). Wybór zachodnich Rusinów to wybór oparcia się o Europę, w walce z zagrożeniem z Azji. Tu właśnie jesteśmy u źródeł I Rzeczpospolitej.

Inną drogę wybrali ruscy książęta panujący w Mokwie. Oddaleni od zachodu, zbudowali swoją władzę na podporządkowaniu się mongolskim najeźdźcom. Przyjmowali ich model polityczny. Panując na terenach skolonizowanych, nie byli ograniczani przez typowe dla rusińskich miast wiece – od samego początku tworzyli model państwa despotycznego. Również od samego początku był to też twór wieloetniczny, obejmujący oprócz Słowian, również Tatarów i Ugrofinów.

Zderzenie Moskwy z Litwą, a potem Rzeczpospolitą postawiło na porządku dziennym hasło „zjednoczenia ziem ruskich”. Trzeba jednak pamiętać, że panujący na dawnej Rusi Rurykowicze, wymarli w Moskwie wraz z końcem XVI wieku, a w Rzeczpospolitej przetrwali nieco dłużej jako członkowie elity. Zamiast więc „zbierania przez Moskwę ziem ruskich” , lepiej mówić o walce dwóch przeciwstawnych modeli państwa.

Wiek XVIII przyniósł dwie zasadnicze zmiany: w zarządzaniu „Imperium Rosyjskim”, ważną rolę zaczęli odrywać bałtyccy Niemcy, dodając do azjatyckiego despotyzmu, zachodnioeuropejski absolutyzm, a pod koniec wieku upadła Rzeczpospolita i decydująca masa ziem dawnej Rusi Kijowskiej weszła w skład Rosji. Posiadanie przez Rosję Kijowa jest symbolicznym zwieńczeniem tego procesu. Kijów jest uprawomocnieniem idei „zbierania ruskich ziem”, ale też uzasadnieniem używania pojęcia Rosja.

Dziś, kilkadziesiąt milionów ludzi broni na Ukrainie innej niż despotyczno-imperialna, wolnościowej wizji rusińskiej (ruskiej) przeszłości i takich też planów na przyszłość. Centrum tego oporu jest Kijów – „macierz ruskich grodów”. Tak – bez Kijowa Rosja nie będzie Rosją i to również stąd owa determinacja władców moskiewskiego Kremla. To stąd desperacja w próbie wygrania wojny, której ostatecznie już nie da się wygrać.

Przeciw koalicji agentów, pożytecznych idiotów, oraz ludzi z niepełną formacją kulturową

Siła polskiego poparcia dla Ukrainy wynika (…) z naszego stosunku do Rosji i Rosjan (…). W głębokim sensie tego słowa Polacy są „nie-Rosjanami”.

Mimo powszechności krytyki tego, co robi współczesna Rosja, co prawda niekiedy (w bezpośredniej dyskusji, czy pod postem) w naszym polskim środowisku, pojawia się głos dysonansu. Jakaś obrona Rosji, jakieś wątpliwości. Brzmi to jednak jak fałszywa nuta w symfonii…

Siła polskiego poparcia dla Ukrainy wynika z zsumowania kilku fundamentalnych czynników.

Po pierwsze, z ogólnoświatowego oburzenia na niesprowokowaną agresję mocarstwa na słabsze państwo.

Po drugie, z poczucia bliskości geograficznej i ludzkiej (to tuż za miedzą – u sąsiadów, to ludzie podobni do nas, których dobrze znamy – setki tysięcy migrantów z Ukrainy w ciągu ostatnich lat przewinęły się przez Polskę).

Po trzecie, z lęku o nas samych – wszak wszystko wskazuje na to, że możemy być następni w kolejce.

Po czwarte jednak, z naszego stosunku do Rosji i Rosjan – i tu chciałbym się zatrzymać.

Wybaczcie mi domowy wykład dialektyki, ale w opisie siebie samego – tak indywidualnie jak i zbiorowo, to kim jesteśmy, określane jest przez wyraźne wskazywanie przeciwnego bieguna – kim nie jesteśmy („to nie ja”, „to nie my”). Każda tożsamość jest tak zbudowana. W głębokim sensie tego słowa Polacy są „nie-Rosjanami”.


W okresie I Rzeczpospolitej szlachecka wolność była przeciwstawiana „moskiewskiemu despotyzmowi”. W XIX wieku, kiedy nowoczesna tożsamość narodowa nabierała kształtu, to nasza walka o niepodległość była walką nie tylko o oderwanie się od rosyjskiego imperium, ale i o przeciwstawny do rosyjskiego model państwa – obywatele zamiast poddanych. Taki obraz został utrwalony w kanonie literatury, w malarstwie i pieśni. Utrwalono go w dwudziestoleciu międzywojennym. Przeniesiono na pokolenie „Kolumbów”.

Pozwólcie cytat:


„…Kto powiedział, że Moskale
Cnymi braćmi są Lechitów,
Temu pierwszy w łeb wypalę
Przed kościołem Karmelitów;
Kto nie uczuł w gnuśnym bycie
Naszych kajdan, praw zniewagi,
To jak zdrajcy wydrę życie
Na niemszczonych kościach Pragi…”

Polskość to jest ten projekt. Mógł być inny, ale jest taki.

Oczywiście na jego obrzeżach trwała dyskusja.

Ważny w polskości jest też stosunek do drugiego sąsiada – Niemców. Jednak ten ostatni miał znaczenie proporcjonalnie mniejsze – przecież nawet II Wojna Światowa to dla nas też „17 września” i „Katyń”. Niepowodzenia propagandowe komunizmu, czy tradycyjnej myśli „endeckiej”, miały u swoich podstaw „rusofilstwo”, tak sprzeczne z ukształtowaną już polskością.

Skąd się więc biorą w Polsce owi „obrońcy” Rosji (na szczęście jest ich śladowa ilość – nie powiem: liczba)?

Są to dwie grupy.

Pierwsza z nich instynktownie odczuwa, że antyrosyjskość to wzmożenie klasycznego patriotyzmu, tak znienawidzonego przez różnej maści postnowoczesność. Cały model ich świata zostaje unieważniony na poziomie realnych wydarzeń za granicą i na poziomie świadomości społeczeństwa. To z tej grupy płyną hasła redukujące odpowiedzialność za wojnę do osoby samego włodarza Kremla.

Druga grupa to ludzie uważający sami siebie za ultra patriotów.
Biorą swoje rusofilstwo z historycznej niechęci do ukraińskości. Wielkość polskiej flagi jaką wymachują rekompensuje im brak refleksji nad tym, czym jest polskość. Świadomość tego, czym realnie była I Rzeczpospolita jest w tym środowisku nieobecna. Uważają się za jedynych jej spadkobierców, dbając nie o to, by zbudowana przez Jagiellonów wspólnota żyła, ale o to, żeby pozostała w grobie, pod warunkiem, że to tylko oni będą nosili rocznicowe znicze na jej mogiłę…

Geneza obu grup jest podobna.

W najlepszym dla nich wariancie, są skutkiem błędu w polskiej oświacie; nie przeczytali odpowiednich lektur i nie nauczyli się na pamięć odpowiednich wierszy, nie przerobili też materiału ojczystej historii (a może to wszystko okazało się dla nich zbyt trudne). Realnie są szanowanymi przeze mnie współobywatelami, ale nie współrodakami.
Na szczęście nie jest ich zbyt wielu…

Współczesne wydarzenia, jak fala tsunami, porywają także większość tych, którzy jeszcze pół roku temu byli sympatykami takiego myślenia. I oby tak dalej. Będzie to niewielkie, nasze polskie, partykularne dobro, wynikające z ukraińskiego nieszczęścia.