To i nasz problem

Szok jakim był zamach na Donalda Trampa wywołuje refleksje – albo przynajmniej powinien wywołać.

Pierwsza i oczywista: zamach jest skutkiem ostrości i głębi amerykańskich podziałów; wpisuje się on w retorykę tego sporu. To, że ostatecznie się wydarzył, to nie przypadek, ale prosta konsekwencja jego charakteru i temperatury. Ważne też jednak, że Stany Zjednoczone nie są tu wyjątkiem; podział na dwa wrogie plemiona (znany i u nas) jest obrazem stanu społeczeństw całego Zachodu.

Ta głębia podziałów, to wynik totalnego tryumfu (w sferze szeroko rozumianej kultury) poglądów lewicowo-liberalnych. Apologia indywidualizmu i budowanie państwowej ideologii na przykład na seksualnych podziałach, to działania nastawione wprost na budowanie „różnorodności” i na rozbijanie naszej homogeniczności. Jest to, de facto wojna z narodowymi wspólnotami.

W imię wolności jednostki, straszy się nas prawicowymi totalitaryzmami. Jednak jeśli nie narodowa solidarność, to co łączy skrajne opcje sceny politycznej? Nic. Pozostaje wojna dwóch plemion – w dodatku plemion przemieszanych terytorialnie; wojna, w której nie ma wspólnego kodu kulturowego do jakiego można by zaapelować w celu jej przerwania. Emocje tej wewnętrznej wojny, są podobne do starcia kibiców klubów piłkarskich z tego samego miasta, ale stawka jest znacznie wyższa. Podczas bójek kibiców, też dochodziło do wypadków śmiertelnych, jednak stadionowe awantury odbywały się niegdyś pod czujnym nadzorem państwa; teraz, podobne emocje dotyczą istoty funkcjonowania prawa i państwowych organów, więc arbiter w nich nie istnieje…

Przestrzeń z której wycofują się narodowe państwa, nie zostaje zagospodarowana przez „wolne jednostki”, lecz przez podmioty silniejsze. Za ideową apologią jednostki i jej potrzeb, twardo stoją interesy ponadnarodowych korporacji – stoi współczesny oligarchat. Współczesna, ideologia lewicowo-liberalna jest kryptooligarchiczna i wprost antydemokratyczna. Głos „ludu”, został w jej ramach nazwany „populizmem”. W najgłębszej podstawie, wszystko wynika z fałszywej analizy źródeł masowych zbrodni XX wieku, ale to już osobny temat…

Ten obraz oczywiście nie dotyczy świata islamu, czy szeroko rozumianej Azji; nie dotyczy też Rosji. To te, zewnętrzne siły korzystają ze słabości Zachodu. Czy ta słabość jest chorobą śmiertelną? Mam nadzieję że nie, ale (niestety) wyjściem z tej sytuacji, jest totalna klęka jednej (lewicowej) strony naszej wojny. Klęska, bo ta strona – odrzucając wspólnotę kultury (czyli naród) jako fundament – z definicji stawia na podział. Jeżeli nie: język, religia, zwyczaje, historia itp., to nic mnie przecież nie łączy z ich „tęczowo-unijnym” plemieniem. Jeśli nie to powyższe, to bliższy (także politycznie) jest mi obcokrajowiec – a tak być nie powinno. Demokracja opiera się na kompromisie wewnątrz państwa, a ten musi mieć wspólną, kulturową bazę – innej niż narodowa, na horyzoncie nie ma.

W całej tej sytuacji, wierzę w Anglosasów. Ich „wstyd za historię” nigdy nie był tak patologiczny jak na Starym Kontynencie. Wierzę, że huk strzałów, obudzi (także u nas), wystarczającą większość, aby przebudować cały stosunek do własnej wspólnotowości. Ostatecznie ma ona włączyć w swoje szeregi także obce „plemię” i to głównie jego członkowie powinni teraz sami siebie zapytać: Czy coś ich jeszcze z nami łączy. Bo jeśli nie, to pozostaje jedynie prosta satysfakcja z huku sobotnich wystrzałów…

I refleksja druga: Nasza, zachodnia polityczna elita (wyrastająca w partiach, które stały się bezideowymi, politycznymi korporacjami), zarzuca Trampowi – i podobnym antysystemowym ruchom – proputinowskość. Przypomnijmy jednak, że tym krzykiem przykrywana jest własna odpowiedzialność za bliską przyjaźni z kremlowskim despotą – jeszcze tuż przed 24 lutego 2022 roku…. W hałasie tych krzyków, mamy zapomnieć o „współpracy z Rosją taką jaka ona jest” i o „wspaniałej współpracy z rosyjskimi kolegami” po upadku pod Smoleńskiem polskiego, prezydenckiego samolotu.

To u nas: a co na świecie? Co z ludźmi, którzy sprzedawali francuskie przyrządy optyczne do rosyjskich pojazdów wojskowych? Co z próbą sprzedania Rosji „Mistrali” – francuskich okrętów wojennych (umowa była podpasana już po ataku Rosji na Gruzję)? Co z Nord Stream i Nord Stream 2, będącymi rosyjskimi, gazowymi kajdanami nakładanymi Europie przez Niemcy? Przypomnijmy, że były niemiecki kanclerz, był wprost zatrudniony w rosyjskim sektorze gazowym, a obecny, przez lata był bliskim współpracownikiem tego pierwszego. A USA? Co z realizowaną przez różne demokratyczne administracje polityce „resetu z Rosją” – oznaczającą tak naprawdę zgodę rosyjską neoimperialną politykę?

Czy Donald Tramp jest osobliwie prorosyjski? Być może przekonamy się za kilka miesięcy, ale to za jego poprzedniej prezydentury, USA blokowało budowę Nord Stream, a obecna administracja te blokady zdjęła. Mam wrażenie, że najgłośniej „łapaj złodzieja!”  krzyczą (jak zawsze) najbardziej winni nie tak przecież odległej „przyjaźni” z Putinem. Mam też wątpliwości, na ile dziś, są oni szczerze na „antyputinizm” nawróceni.

Sobotnie refleksje o Rosji, Zachodzie i strachu

Co jakiś czas, w różnych wariantach pojawiają się głosy, aby „nie upokarzać Rosji”. Za tymi głosami stoi myślenie tak płytkie, że aż przerażające.

To nie komfort życia, czy poczucie osobistego bezpieczeństwa, to imperialna duma jest w Rosji źródłem lojalności mieszkańców wobec władzy. Zastępuje ona społeczności imperium (nie tylko etnicznym Rosjanom) klasyczną dumę narodową. Z wewnętrznego (rosyjskiego) punktu widzenia, ów „szacunek” jakim ma Rosję darzyć świat, to tak naprawdę strach przed Rosją; Mamy się bać. Mamy się bać Rosji, a ściślej władzy, która Rosję uosabia. Bać się tak, jak ci mieszkańcy Rosji, którym przyjdą do głowy wolnościowe idee. W takiej optyce „szacunek dla Rosji” ma swoje źródło w strachu, a nie w kulturze i cywilizacji okazującego ów szacunek.

„Rosja to siła!”

Władza w Rosji (o wiele bardziej niż w krajach zachodu), jest siłą zewnętrzną wobec społeczeństwa. Moc jej trwania nie polega więc na tym, że jest ona częścią zbiorowego „my”. Legitymizuje się ona inaczej – dostarczając mieszkańcom (bo przecież nie obywatelom w klasycznym sensie tego słowa) owo wspomniane wyżej poczucie imperialnej dumy.

Świat jest inny od jego wyobrażenia w głowach zachodnich polityczno-intelektualnych elit. Społeczeństwo postmodernistycznej liberalnej demokracji, nie jest końcem historii (nie chcę tu przesądzać dyskusji czy jest jej ślepą ulicą). Życie społeczeństwa, w którym główną wartością jest prawo do dostatniego bytu jednostki, okraszonego niekiedy wartościami hedonistycznymi, to tylko pewien wariant świata. Ze swoją odrębną tożsamością Rosjanie (choć również inne cywilizacje jak chińska, albo islamska) wewnętrznie czują się świetnie i mogą tak istnieć wiekami…

W Rosji dzwonkiem alarmowym jest dopiero militarna porażka. Rządzący ponoszący klęski na zewnątrz i lekceważeni na świecie, są zawsze nielubiani w kraju, ale w Rosji taka władza przestaje być władzą niemal automatycznie. To właśnie zewnętrzne upokorzenie było wielokrotnie tym czynnikiem, który wywoływał w Rosji refleksję co do prawomocności władzy. Świetnie to wiedzą na Kremlu, produkując obecnie w rosyjskich mediach, wrażenie sukcesu militarnego. Dobrze to wiedzą i Ukraińcy (znający Rosjan) i stąd ten wysyp kpin i pogardy wobec moskiewskiego włodarza. Ma to dotrzeć do Rosjan z przekazem: „nie jest tak mocny, skoro tak z niego kpią”, a skoro tak kpią to nie okazują szacunku…

Chcemy zakończyć wojnę? Dajmy Ukraińcom sukces, którego nie będzie mogła zamaskować rosyjska propaganda; odzyskanie Chersonia, może Mariupola? Z pewnością tak zadziałałaby na Rosję utrata Krymu. To przepis (w najlepszym dla Rosji wypadku) na tajemniczą chorobę u Władymira Władymirowicza, szybką zmianę władzy i pokój. W wariancie gorszym dla imperium, to rewolucja i rozpad.

A co z obawą przed atomowymi głowicami w ręku ewentualnych lokalnych watażków? Czy naprawdę wolimy permanentny i niezbywalny lęk wobec moskiewskiego centrum? Lęk przed Moskwą, która już od ponad pół wieku straszy świat atomową apokalipsą? Pozbądźmy się leku wobec Rosji raz na zawsze! Ogłośmy, że naszym celem jest jej denuklearyzacja. Jest to znacznie lepsza strategia niż karmienie euroazjatyckiego potwora naszym lękiem-szacunkiem.

Błąd w Matrixie

Refleksje w drodze do Kijowa

Późna wiosna na Ukrainie jest piękna. Po minięciu bużańskiej granicy wyszło słońce i zieleń pokazała się we wszystkich możliwych odcieniach; dominowały soczyście jasne młode liście. Na poboczach kwitły polne kwiatki. Wiele razy pokonywałem tę trasę w różne pory roku i przy różnej pogodzie. Jeździłem tędy w nocy i w środku dnia, ale tak ładnie nie było tu nigdy.

Wielogodzinna samotna droga samochodem niemal wymusza przemyślenia i ściąga uwagę na mijane krajobrazy i ludzi. Jakże tu spokojnie i jak typowo. Ukraińska wieś: kobieta z motyką na rowerze, przy drodze na kupującego czeka worek ziemniaków na obdrapanym taborecie, na ławeczce przed domem siedzą dwie staruszki w chustkach na głowach, na szerokim poboczu mężczyzna w moim wieku kosi trawę. Ani śladu wojny. Nie ma na nią miejsca.

To jednak nieprawda. Z poboczy wchodzą na drogę polowe umocnienia; W razie potrzeby mogą przegrodzić jezdnię i zablokować ruch. Część z nich jest większymi blok-postami na których żołnierze z uwagą, bez znudzenia i rutyny sprawdzają przejeżdżających. Najczęściej jednak to tylko niewielkie konstrukcje z worków z piaskiem, betonowych bloków i drewnianych żerdzi. Przykryte siatkami maskującymi uzyskują jednolitą bryłę. To właśnie te nienaturalne bryły wyrosłe przy drodze i na niej, są tak sztuczne – tak bardzo nie pasują do bujnej wiosny. Poczucie nierealności i nieprzystawania do siebie tych światów jest dojmujące. Te wszystkie wojskowe konstrukcje to „błąd w Matriksie”, coś czego nie powinno tu być.

Z samochodowego radia kojąco płynie audycja „Radia Relaks” – radia dla emerytów, którym świeci słońce nawet podczas burzy. Jednak fala radiowa ucieka. Szukam czegoś innego – z dala od dużych miast nie jest tego wiele. Przeskakuję na różne stację i wszędzie wojna. Na poboczach co jakiś czas patriotyczny bilbord. Zapamiętałem ten z modlącym się żołnierzem. Jeden z wojskowych kapelanów powiedział mi kiedyś, że na wojnie nie ma niewierzących…

Pospawane „iżaki” na poboczach. Wojna robi się na tyle dominująca, że to wiosna ze swoim cielęcym optymizmem zdaje się być wypaczeniem rzeczywistości. Te dwa światy nie pasują do siebie, ale który jest normą? Bardzo bym chciał żeby ten pierwszy, znam jednak historię i wiem, że jest ona zbudowana z wojennej pożogi.

Po wielu godzinach zbliżam się wreszcie do Kijowa. Ten odcinek znam najlepiej. Może jednak powinienem powiedzieć „znałem”. Ukraińskiego typu dwupasmówka, jest główną arterią z Kijowa na zachód. Toczyły się o nią ciężkie walki. Z miejsc zdobytych przez Rosjan, najdalej wysunięty na zachód był Makarów. Przed wojną nie zwracałem na niego uwagi. Gdy wojna wybuchła, siedząc bezpiecznie w Warszawie bezradnie przyglądałem się internetowym mapom pokazującym jak Makarów przechodził z rąk do rąk. Potem u dominikanów w Warszawie była zbiórka na odbudowę domów w Makarowie. Obawiałem się co tam zobaczę.

Tu też wiosna pokazała swoją siłę, ale nie mogła ukryć zniszczeń. Od Makarowa aż do samej ukraińskiej stolicy były one naprawdę duże. Przy spalonym czołgu nie zatrzymałem się – „okupowali” go inni robiący zdjęcia. O wiele większe wrażenie wywarła na mnie poniszczona drogowa infrastruktura: porozbijane kładki dla pieszych i ścianki dźwiękochłonne, powyginane bariery i popalone stacje benzynowe. W tej smutnej scenerii trwało jednak uparte życie – tym razem ludzkie. W kilku miejscach grupy pracowników drogowych strzygły ową rozpasaną wiosenną trawę, a ekipa remontowa naprawiała barierki. To oni mnie przekonali ostatecznie: To wojna nie pasuje do wiosny – do świata pokoju, a nie odwrotnie.

Narzekamy na cywilizację konsumpcji, na nasz pościg za dobrami materialnymi, ale jeśli alternatywą jest szaleństwo zniszczenia i śmierci, to ja zdecydowanie wybieram chodzenie po galeriach handlowych (może jednak alternatywa jest nie tylko taka?).

Paradoks o którym myślałem jeszcze w Polsce: Rosjanie rabują okupowane ukraińskie miejscowości, ale żeby tego dokonać muszą używać wojskowego sprzętu wielokrotnie droższego od majątku zrabowanego ukraińskim cywilom. Czy nie prościej zamiast kupować narzędzia wojny kupić buriackim czołgistom pralki, które tak chętnie wywozili na pancerzach swoich pojazdów? Chyba więcej od tej pralki czy bojlera warte było wypalone przez czołg paliwo.

Gdy postanowiłem opisać moje przemyślenia na zdjęcia do tekstu było już za późno. Zrobiłem kilka, ale gdy je obejrzałem to nie dostrzegłem aż tak silnego napięcia między dwoma światami – ale przecież tak naprawdę było ono tylko w mojej głowie. A spalony czołg? Odnalazłem inny w centrum Kijowa. Stał tam symbolizując to, że wojnę można zatrzymać.

Przed oknem kijowskiego mieszkania mam piękne bzy. Łudziłem się… ale kiedy dojechałem to okazało się, że już przekwitły…